W 1942 roku zdjęto z wieży kościelnej dwudziestoletnie dzwony o łącznej wadze niecałych dwóch ton i przekazano je na cele wojenne.
4 lipca 1944 roku w godzinach przedpołudniowych zauważono przelatujące nad Racławicami amerykańskie bombowce. Jak się później okazało leciały one do Blachowni położonej pod Kędzierzynem, gdzie znajdowały się ukryte w lesie zakłady zbrojeniowe imienia Hermanna Göringa. Mieszkańcy wiedzieli, że głównym celem nalotów nie są ich domy, a ważne ośrodki przemysłowe położone kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Ten budynek znajdujący się w pobliżu kościoła nie przetrwał wojny
Poza amerykańskimi nalotami również Rosjanie oblatywali te okolice. Pierwsze rosyjskie naloty zaobserwowano zimą na przełomie 1944 i 1945 roku. Bomby rosyjskie różniły się tym od amerykańskich, że były słabej jakości i nie stanowiły aż tak dużego zagrożenia co w swoich pamiętnikach zapisali ówcześni mieszkańcy. Z przelatujących samolotów "bomby wylatywały jakoby je łopatami wyrzucano", ale nie były to bomby wybuchowe lecz zapalające. Miejscowa ludność była na to przygotowana i w każdym domu znajdował się piasek potrzebny do gaszenia wybuchających pożarów. Rosyjskie samoloty latały nisko i były często ostrzeliwane przez niemieckich żołnierzy.
Próbowano między innymi zbombardować racławicki węzeł kolejowy oraz tory prowadzące do Kędzierzyna. Bomby nie trafiły w cel, ale od fali uderzeniowej zawaliła się ściana jednego z pobliskich budynków gospodarczych. Wiadomo, że nalot na racławicki dworzec został zorganizowany przez wojska rosyjskie.
W styczniu 1945 roku działania wojenne przeniosły się w okolice Odry. Z czasem przez racławickie ulice przewijało się coraz więcej uchodźców ze wschodnich okolic Górnego Śląska. W Racławicach odpoczywali przez krótką chwilę po czym udawali się w dalszą drogę na zachód, maszerując drogami biegnącymi w kierunku Osobłogi (Osoblahy) oraz Laskowic. W tygodniu od 12 do 17 marca notowano największe tłumy uchodźców przedzierających się przez i tak już zatłoczone ulice. Miejscowy rzeźnik nazwiskiem Rinke gotował dla wielu z nich obiady. Pomagali mu inni mieszkańcy. Jeden z ostatnich pociągów relacji Racławice Śląskie - Głubczyce - Racibórz został ostrzelany przez przelatujący samolot.
W sobotę rano dnia 17 marca w okolicach Racławic trwały już walki, a z oddali niósł się odgłos ostrzeliwujących dział. Największy szum wywoływały przejeżdżające co chwilę samochody wojskowe. Jedne jechały na front, drugie z niego wracały. Miejscowa ludność była przygotowana do ewakuacji, ale nie padał żaden rozkaz wymarszu. Mówiło się jedynie jakoby o godzinie 13 miała być podjęta decyzja w tej sprawie. Tego dnia już nikt nie zatrzymywał się w pobliżu rzeźnika na obiad. Każdy spiesznie uciekał na zachód lub południe przed zbliżającym się natarciem rosyjskim.
Tradycyjnie w sobotnie popołudnie o godzinie 15 odbywało się w racławickim kościele parafialnym nabożeństwo błagalne. Tego dnia w świątyni zjawiło się wyjątkowo dużo wiernych. Na zakończenie nabożeństwa proboszcz Scholz powiedział do zgromadzonych: "Przed kilkoma minutami został wydany rozkaz natychmiastowego opuszczenia wsi. Idźcie do domów i zachowajcie spokój!". Kapłan udzielił jeszcze specjalnego błogosławieństwa po czym mieszkańcy w popłochu rozbiegli się w kierunku swoich domów. Po chwili Racławice zostały ostrzelane od strony południowej. Wywołało to dużą panikę.
Wkroczyli od południa
Rosjanie do miejscowości wkroczyli od południa, od strony Pomorzowic. Jeden z żyjących do dziś byłych mieszkańców pamięta, że spoglądając z dachu swojego domu widział jak od strony lasu wychodzą żołnierze rosyjscy i zbliżają się do rzeki. Wtedy przestraszył się i z całą rodziną uciekł w kierunku Prudnika.
Będąc już za Laskowicami widział w oddali płonące miasto. Jego rodzina zmieniła wtedy swoją trasę wymarszu i udała się do Dytmarowa.
Mieszkańcy szybko pakowali część dobytku na wozy drabiniaste i uciekali pozostawiając domy otwarte. Starsze osoby i malutkie dzieci jechały na wozach. Dorośli uciekali pieszo. Kierowali się początkowo w stronę Prudnika, ale jak się okazało, że w mieście są już rosyjskie czołgi wszyscy udali się w stronę Kraju Sudeckiego. Ulice nadal były zatłoczone przez wycofujące się oddziały niemieckie. Uciekająca ludność zauważyła, że wielu z niemieckich żołnierzy ściągało i porzucało mundury chcąc uniknąć ewentualnego rozstrzelania lub wzięcia do niewoli.
Racławicki ratusz także znajdował się w pobliżu kościoła i również on został zbombardowany
Ucieczka i tułaczka tych mieszkańców Racławic Śląskich, którzy swoje domy zostawili w sobotę 17 marca trwała ponad dwa miesiące. Dotarli oni w okolice Pradziada, gdzie ukrywali się w okolicznych lasach. Krążyli przez wiele dni jadąc bocznymi drogami. Gdyby zauważono ich na drogach głównych zmuszono by ich do dalszej jazdy, a tak mieli nadzieję powrotu do domu. Byli głodni, wyczerpani, często unikali kontaktów z miejscową, wrogo do nich nastawioną ludnością o czym pisali w wspominając kilkadziesiąt lat później te wydarzenia. W połowie maja wszyscy otrzymali nakaz powrotu do Racławic. Rodziny z Racławic uciekały rozdzielone. Szczęście mieli Ci, którzy spotkali się już w okolicach Laskowic, ale inni trafili na swoich bliskich dopiero po kilku dniach.
Początkowo największym zabójcą nie był rosyjski żołnierz, ale rzeka Osobłoga. Do dziś nie wiadomo ile osób utopiło się w jej wodach uciekając w popłochu przed rosyjskim natarciem.
Był to marzec, a okolice rzeki przypominały grząskie bagna. Przeprowadzając kilka lat temu regulację Osobłogi robotnicy natrafili na wiele przedmiotów należących do tych, którzy 17 marca stracili życie w wodach tej nieobliczalnej rzeki. Przedmioty te przekazano później do głubczyckiego muzeum.
W sobotni wieczór 17 marca Racławice były ostrzeliwane ze wzgórz znajdujących się między tą miejscowością, a Pomorzowicami oraz z szosy łączącej Klisino i Pomorzowice. Kiedy w nocy ostrzał od strony południowej został wstrzymany o godzinie 23:30 wspominany już rzeźnik Rinke otrzymał rozkaz od oficera łącznikowego (reprezentującego resztki niemieckich żołnierzy) sprawdzenia czy mieszkańcy tak zwanej Dolnej Wsi opuścili swoje domy. Padający deszcz utrudniał sprawdzenie domów.
Okazało się, że wielu mieszkańców nadal oczekuje w swoich gospodarstwach na jakikolwiek sygnał. Ci, którzy zdecydowali się uciekać i tak wrócili następnego dnia. O godzinie 4 rano Rinke wrócił do domu, wsiadł na rower i udał się w kierunku Laskowic. Droga od Racławic aż do Krzyżkowic była zablokowana przez wracające się osoby, ponieważ z samego rana Rosjanie zaatakowali okoliczne miejscowości.
Gospodarzom, którzy pozostali w swoich domach odbierali konie
W niedzielę rano 18 marca rosyjscy żołnierze byli już na ulicy Głubczyckiej. Gospodarzom, którzy pozostali w swoich domach odbierali konie. Pewnie w tym czasie wojskom niemieckim udało się w pobliżu Racławic wydostać z tak zwanego kotła, ponieważ do Racławic wkroczyła grupa niemieckich żołnierzy. Zmusili oni Rosjan do wycofania się.
Właśnie wtedy musiało dojść do zaciętych walk o miejscowy dworzec kolejowy. Relacje świadków tamtych wydarzeń wspominają palące się domy i płacz dzieci.
Zdjęcie przedstawia prawdopodobnie zniszczone zabudowania na ulicy Głubczyckiej
Warto sobie zadać pytanie jak to możliwe, że racławicki węzeł kolejowy (w tym czasie najważniejszy w powiecie prudnickim) ocalał od zniszczeń podczas gdy inne obiekty tego typu (na przykład w Nysie) zostały zburzone, a okoliczne domy płonęły? Patrząc na plan węzła kolejowego z 1935 roku i to jak obecnie prezentuje się ten obiekt widzimy, że tylko jeden budynek uległ zniszczeniu. Była to nastawnia znajdująca się w sąsiedztwie obrotnicy parowozów. Okazało się jednak, że budynek ten zniszczyli Polacy kilka lat po wojnie, ponieważ udało się dotrzeć do zdjęcia owej nastawni i obrotnicy, na której znajdował się polski parowóz serii OKl27 z polskimi oznaczeniami. Niemcy kiedy przejmowali polskie lokomotywy natychmiast usuwali polskie oznaczenia.
Jak już wspominano strzały zamilkły w sobotę późnym wieczorem, a w niedzielę 18 marca Rosjanie byli już w Racławicach. Wielu mieszkańców w gromadach liczących nawet trzydzieści osób chowało się we wcześniej przygotowanych piwnicach. Ukrywając się słyszeli jak Rosjanie strzelają do każdej zagrody.
Wiele szczęścia miał ówczesny racławicki proboszcz Scholz. W niedzielę rano do drzwi plebani zapukali Rosjanie. Kazali proboszczowi ubrać tylko spodnie po czym przepędzili go w okolice Dolnego Młyna (tereny dzisiejszej ulicy Wodnej). Młynarz Cyrus widząc lekko ubranego księdza dał mu swoją kurtkę. Rosjanie pędzili proboszcza jeszcze przez dziesięć kilometrów, przez Klisino, Szonów w okolice Cieszniowa, gdzie kopano groby. Ksiądz po kilku dniach pracy zachorował i nie mógł już nawet chodzić. Zauważył to jeden ze starszych mieszkańców. Wykorzystując nieuwagę Rosjan zaciągnął proboszcza do swojego domu.
Nakarmił go i wręczył widły nakazując powrót do Racławic, ale polami, z dala od dróg. Powiedział, że jeśli spotka jakiś Rosjanin i ci zapytają się co robi ma odpowiedzieć, iż niszczy kopce kretów. Szczęśliwie proboszczowi udało się dotrzeć do Racławic, ale nie odważył się wrócić na plebanię. Znalazł schronienie u Pani Fuchs, która proboszcza przez sześć tygodni ukrywała we własnym domu (prawdopodobnie w szafie). W domu Fuchsowej została później odprawiona w tajemnicy Msza Święta. Część obecnych osób musiało czołgać się wzdłuż rzeki by tam dotrzeć.
Proboszcz Scholz niezwykle starannie prowadził księgi zgonów. Za jego sprawą wiemy dokładnie kto zmarł w połowie marca 1945 roku w Racławicach Śląskich. Spisane są nazwiska, wiek zmarłych oraz przyczyna zgonu. Najwięcej osób zostało zastrzelonych przez Rosjan, inni zginęli ranieni odłamkami granatów lub byli wieszani. Łącznie udało się zidentyfikować i pochować 28 mieszkańców tej miejscowości. Dane te dotyczą tylko tych, którzy zostali znalezieni w miejscowych domach lub okolicznych wsiach. Nie wiadomo obecnie ilu racławiczan zginęło uciekając na zachód.
Wojska niemieckie, które przerwały rosyjski kocioł opuściły Racławice w poniedziałek 19 marca i udały się w kierunku Osobłogi. Mieszkańcy chcieli uciekać podążając za nimi, ale bali się wyjść z domów, ponieważ w okolicznych lasach czatowali żołnierze rosyjscy.
Tym, którzy zostali i przeżyli nakazano kopać groby
Trudno jednoznacznie opisać działania wojenne w Racławicach, ale między niedzielą, a poniedziałkiem miejscowość raz była pod władaniem niemieckim, a raz rosyjskim. Mieszańców ukrywających się w piwnicach w poniedziałek znaleźli Rosjanie. Szczęście mieli Ci, którzy mieli przy sobie biżuterię lub zegarki.
Rosjanom to wystarczało i wtedy pozostawiali odnalezionych Niemców przy życiu. Jeśli dana rodzina nie miała cennych rzeczy była rozstrzeliwana chyba, że któraś z osób znała język rosyjski i mogła dogadać się ratując swoje i bliskich życie. Ci, którzy przeżyli wspominali później, że Rosjanie mieli całe ręce przepasane zegarkami i biżuterią, ale i tak było im mało.
Spokojnie zrobiło się dopiero w środę 21 marca. Tym, którzy zostali i przeżyli nakazano kopać groby. Na grobach żołnierzy rosyjskich kazano sadzić kwiaty. Zmarli Niemcy byli chowani razem ze zwierzętami. W nocy Niemcy musieli się ukrywać, ponieważ cały czas groziło im rozstrzelanie. Wtedy na dobrą sprawę okazało się kto i w jakich okolicznościach zginął w Racławicach. Ciała odnajdywano na ulicach, w piwnicach i stodołach.
Jeszcze w kwietniu chowano zmarłych Niemców i Rosjan. Robili to już tylko mężczyźni. Osoby starsze i kobiety zostały odesłane do pracy w Kietlicach.
Centrum Racławic tuż po zakończeniu wojny, do dziś układ budynków pozostał taki sam
Wiadomo, że w zachodniej części Racławic Śląskich znajduje się jeden masowy grób. Osoby, które pracowały w tym miejscu nie są w stanie przypomnieć sobie ile owa nieznana mogiła może kryć ciał. Młody chłopak biorący udział w pracach żołnierzom niemieckim grzebanym w tym zapomnianym grobie zrywał nieśmiertelniki. Miał ich cały worek. Przez kilka miesięcy ukrywał go przed Rosjanami. Kiedy okazało się, że wysiedlana ludność niemiecka może zabrać ze sobą jedynie podręczny bagaż młody Niemiec zostawił nieśmiertelniki w Racławicach. Co się z nimi później stało tego nie udało się nigdy ustalić.
W czasie działań wojennych całkowicie zniszczonych zostało kilka ważnych budynków. Zbombardowana została siedziba miejscowego burmistrza. Znajdująca się naprzeciw kościoła największa gospoda we wsi padła rażona pociskami, a później spłonęła. Podobnie okoliczne, niewielkie budynki, głównie małe sklepiki.
Jako ciekawostkę warto dodać, że według relacji świadków w okolicy Racławic został zestrzelony jeden z samolotów (nie wiadomo, czy był to samolot niemiecki, radziecki, czy amerykański). Wspomniane jest miejsce obecnego ukrycia tego samolotu. To okoliczne pola. Według relacji świadków samolot uderzając w ziemię utworzył potężny lej i jest ukryty pod tonami ziemi, a ponieważ jest to okolica pagórkowata "poszukiwaczom wojennych skarbów nigdy nie przyjdzie do głowy, gdzie jest miejsce jego dokładnego spoczynku". Miejscowe podanie zachowało się w pamięci mieszkańców Racławic, ale poza słowami nie ma żadnych dowodów na to, że w okolicy tej miejscowości rozbił się kiedykolwiek jakiś samolot. Ocenę prawdziwości tego wydarzenia pozostawiam czytelnikom jednak dodać trzeba, że o tym wydarzeniu mówi wiele osób.
Prawdą jest fakt, że poszukiwacze pamiątek wojennych często trafiają w okolicy Racławic na ciekawe znaleziska. Hełmy żołnierzy zakopane kilka metrów obok posesji, czy motory nikogo nie dziwią. W okolicy rzeki Osobłogi aż roi się od pozostałości II wojny światowej i ta okolica do dziś kryje wiele tajemnic.
W czerwcu 1945 roku do Racławic przyjechali pierwsi Polacy. 27 czerwca 1946 roku wszyscy niemieccy mieszkańcy zmuszeni zostali do opuszczenia tej miejscowości. Pieszo szli szesnaście kilometrów do Głubczyc (niektórych wieziono wozami). Tam koczowali przez trzy dni po czym załadowano ich do pociągu i wysiedlono na zachód. Jechali linią kolejową przez Racławice. Wtedy większość z nich po raz ostatni w życiu widziała swoje domy oraz miejscowy kościół. Kiedy transport przejeżdżał przez most nad rzeką Osobłogą ktoś rozpoczął śpiewanie pieśni religijnej. Po chwili śpiewali już wszyscy jadący pociągiem. W tym samym czasie zabiły dzwony w racławickim kościele parafialnym. Nie wiadomo na jaką okoliczność. Pierwszą stacją, na której pociąg zatrzymał się na dłużej była miejscowość położona już na terenie Niemiec. Wcześniej skład stawał jedynie w celu uzupełnienia węgla i wody.
Opisywanym transportem podróżowało 1400 mieszkańców Racławic. Były to osoby, które w czasie działań wojennych zostały w swoich domach jak i całe rodziny, które uciekły 17 marca, ale w ciągu następnych dwóch miesięcy wróciły do swoich gospodarstw. Mając na uwadze fakt, że jeszcze na początku 1945 roku w Racławicach mieszkało około 3400 osób wypada zauważyć, że los 2000 osób nie jest znany do dziś. Wśród nich są pewnie Ci, którzy zginęli w Racławicach lub okolicy. Jak wielu uciekło z Racławic, znalazło nowe domy na zachodzie i nigdy nie wróciło w rodzinne strony?
Żyjący do dziś mieszkaniec Racławic, który w czasie wojny miał czternaście lat prowadzi od dawna swego rodzaju księgę zgonów byłych mieszkańców Deutsch Rasselwitz. Zapisuje w niej informacje o śmierci osób (miejscu, przyczynie i wieku), które mieszkały w Racławicach Śląskich w 1945 i opuściły tą miejscowość w 1946 roku. W 2009 jego księga liczyła 216 pozycji.
Bibliografia:
- Gunter Georg, "Letzter Lorbeer: Geschichte der Kämpfe in Oberschlesien von Januar bis Mai 1945", Laumann Druck GmbH + Co. 2006.
- Maler Katarzyna, dr, "Działania wojenne na Ziemi Głubczyckiej w marcu 1945 roku", Kalendarz Głubczycki 2004.
- Mehr Rudolf, "Wspomnienia z przeszłości", notatki spisane w czasie rozmów z byłym mieszkańcem Racławic Śląskich w latach 2007-2010.
- Pfeifer Joseph, "Aus dem Oberglogauer Lande, nr 11, Historia lokalna Racławic Śląskich".
- Preisner Johannes, "Deutsch Rasselwitz - Rozwój niemieckojęzycznej wsi w powiecie prudnickim od jej początków do wygnania", Menden 2003,